Miałam trzy minuty. I co
najmniej dwieście dziesięć metrów do pokonania.
Patrzyłam na wyświetlacz
zastanawiając się, jak mam to do cholery zrobić. Potwór, który wykręcił te
liczby, czuł się jak u siebie. Na dzień
dobry zrobił półtora metra na pierwszej prostej. Tak, umiałam jeździć. Tak,
umiałam driftować. Ale, do jasnej ciasnej, nigdy nie robiłam tego tak długo! Teraz
musiałam wycisnąć z siebie wszystko, co potrafiłam. Przegrana nie wchodziła w
grę.
Ręce mi się trzęsły, gdy
podchodziłam do samochodu. Mimo, że wewnątrz nie czułam stresu, a z zewnątrz
czułam tylko chłód, to ciało wiedziało lepiej. Z ciężkim westchnięciem
chwyciłam za klamkę Chevroleta. Jednak zanim pociągnęłam przypomniałam sobie o
ważnym szczególe. Sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni. W ręce trzymałam różową
wstążkę, delikatnie ruszającą się na wietrze. Ścisnęłam pięść i zamknęłam na
moment oczy. Wciągnęłam głęboki, drżący oddech.
Jestem gotowa. Zrobię to, walić ograniczenia. Jedziesz dla siebie.
Zawiązując materiał w kokardkę
na lusterku, moje ręce nareszcie były stabilne. Czułam spokój, kiedy usiadłam
za kierownicą. Podjechałam na start, niedaleko Hidana i Kisame. Obydwoje
wierzyli, że potrafię pobić ten rekord bez żadnego trudu. Widziałam to w ich oczach.
Kisame założył ręce na klatce piersiowej i kiwnął mi głową. Hidan natomiast
obdarzył tym swoim uśmiechem, którym zdobywał dzisiaj każdą kobietę. Musiałam
przyznać, że i mi serce zabiło szybciej. Tylko przez ten jeden, krótki moment.
Pięć.
Sygnał rozpoczynający
odliczanie, zapiszczał mi w uszach.
Cztery.
Ogromna gula stanęła mi w
gardle.
Trzy.
Otworzyłam na oścież wszystkie
okna w samochodzie. Muzyka przestała być stłumiona i dudniła w uszach.
Dwa.
Odetchnęłam głęboko,
przymrużając oczy. Bieg już był wrzucony na jedynkę.
Jeden.
Dawaj!
Z piskiem odjechałam z miejsca.
Liczby minutnika świeciły na pomarańczowo, przed moimi oczami. Zacisnęłam wargi
i weszłam w pierwszy zakręt.
Pierwsze półtora metra straty.
Odpłynął ode mnie cały stres.
Zacisnęłam mocniej dłonie na kierownicy i czując, że mam pełną kontrolę,
uśmiechnęłam się chytrze. Kochałam wyzwania. Czułam, jak unoszą mi się włoski
na rękach. Pewność siebie i adrenalina wypełniły moje żyły.
Jedziemy!
Nie zastanawiając się dłużej,
zaczęłam pokonywać każdy fragment drogi pod lekkim kątem. W ten sposób byłam w
stanie panować nad skrętnością samochodu i kontrując, utrzymywać drift.
Minęłam pierwszy filar i poznawałam
drogę. Zaraz za nim, naprzeciwko rozstawione były trzy metalowe rury. Pomiędzy
było wystarczająco dużo miejsca, by przejechać. Było to ryzykowne, bo
zawadzając, ryzykowałam przerwanie ciągu. W nagrodę dawało kilka dodatkowych
metrów. Wystarczyło jedynie objechać je w ósemkę, w dwie strony.
Uśmiechając się pod nosem,
spodobał mi się ten pomysł. Będąc blisko, nie zawahałam się i skręciłam ostrzej
w lewo. Wjechałam pomiędzy i obserwowałam lusterka. Widziałam tylko, jak
centymetry dzielą mnie od zarysowania samochodu.
Ostra muzyka z głośników
nakręcała mnie. I to właśnie też dzięki temu, parłam do przodu. Kończąc ostatni
manewr, wjechałam w kolejny zakręt. Wyjeżdżając zza grubego filara, widziałam
szeroki łuk. Miałam jakieś pół metra, co dawało jedynie pół sekundy na reakcję.
Nie czując żadnych ograniczeń, ciągnęłam tak długo, aż przed moją twarzą nie
stanęła ściana.
— Co, do…
Skręciłam ostro. Zacisnęłam zęby
i modliłam się, by tylne koła trzymały się podłoża. Temari urwałaby mi głowę za
jakiekolwiek uszkodzenia. Poprzednia konstrukcja zasłoniła mi widok, przez co
niemal wjechałam w beton, pokryty ogromnym graffiti. Wcześniej, w żadnym calu,
nie było go widać.
Kiedy udało mi się wrócić do
głównego terenu, dostrzegłam pewną zależność. Cały wyłączony obszar złożony był
z kilku alternatywnych tras. Więc tak naprawdę szczęście mogło zadecydować o
końcowym wyniku. Wystarczyło odpowiednio dobrać kierunek, by zachować ciągłość
w drifcie. Teraz zdałam sobie sprawę, ile tak naprawdę robiła perspektywa.
Biała płachta zawirowała, gdy
przejechałam gwałtownie obok ściany centralnej.
Zostało mi 30 sekund.
W tym czasie inni zawodnicy
zjeżdżali już na dolne kondygnacje. Nie zapomniałam jednak o pewnym szczególe.
Licznik czasu zawsze działał dłużej, jak ten od odległości. Mając to na uwadze,
w ciągu następnych dziesięciu sekund, mogłam jeszcze ostatni raz objechać jedną
część. Musiałam być jednak rozważna, bo źle dobrana, mogła przeciągnąć moją
trasę.
Z uśmiechem na ustach wybrałam
najprostszą możliwą opcję. Zaczęłam kręcić się w jednym miejscu, na malutkim
placyku, który wyznaczał start oraz zjazd w dół.
Trzymając kierownicę w jednym
miejscu, miałam chwilkę, by zerknąć w kierunku Kisame i Hidana. Ten pierwszy
pokręcił z rozbawieniem głową, kiedy wystawiłam do nich język. Uśmiech sam
wpłynął na moje usta.
Widząc, że straciłam o sekundę z
dużo, chwyciłam mocniej kierownicę. Z piskiem opon, zmieniłam kierunek na
zjazd. Nie wiedziałam, co mnie tam czeka. Wcisnęłam pedał do końca, zmrużyłam
oczy i zaczęłam zjeżdżać bokiem. Z góry widziałam tylko ludzi ustawionych wokoło
konstrukcji, po której jechałam. Widząc mój samochód, krzyk tłumu
przebił się przez muzykę. Nieodparta radość i satysfakcja, niemal paliły w
mojej piersi. Miałam właśnie potwierdzenie, że mogłam wszystko.
Zauważyłam chłopaka, do którego
należał Mercedes w kabriolecie. Widziałam jego niedowierzanie, kiedy nasze
spojrzenia się spotkały. Unosząc delikatnie kącik ust, puściłam mu oczko.
Zjechałam na pierwsze piętro, gdzie
były jedynie osoby pilnujące porządku. Poprawiając uchwyt podążałam dalej, na
sam dół. Tam czekała mnie meta. Licznik odległości dał sygnał do głównego
odbiornika, że moja próba została zakończona. Dwie sekundy później zegar
skończył odliczać mój czas.
Serce mocno uderzało w mojej
piersi, a ja pozwoliłam sobie w końcu na głęboki wdech. Wysiadłam z auta na
tyle, by móc znad dachu spojrzeć na tablicę. W tym momencie tylko ona się
liczyła.
Dwieście dziewiętnaście metrów w
ciągu dwóch minut oraz pięćdziesięciu dwóch sekund. Tych ostatnich nie liczyłam,
nawet nie spodziewając się nadwyżki. Zaśmiałam się krótko pod nosem i zagryzłam
dolną wargę zadowolona z siebie.
Wygrałam.
W ten sposób zdobyłam coś więcej
niż pieniądze czy wejście na wyścigi. Udowodniłam samej sobie, że ograniczenia,
to tylko słowo. Może nie było to nic wielkiego. Cała trasa była niczym więcej,
jak mglistym wspomnieniem. Przypomnieniem o wolności, radości i czerpaniu
satysfakcji z samego działania. O energii ludzi, którą mi przekazywali. I w
końcu o tym, że byłam w stanie jechać, nie patrząc na innych. Ignorując
granice, które ustawiali.
Liczyła się tylko droga. I
chciałam zapamiętać to właśnie w ten sposób. Nie ważne z kim przyjdzie mi się
zmierzyć: Shinohara, Huaze Lei, kierowcy Tomokiego bądź Killera Bee. Dam radę,
bez względu na wygraną czy porażkę. Ostatecznie i tak zwyciężę.
Odjeżdżając, jedna rzecz
zwróciła moją uwagę. Na lusterku nie było już wstążki.
***
Oglądałem jej rundę nie mogąc
się nadziwić, jak ta dziewczyna była szalona. Skręcała zręcznie między
kolejnymi przeszkodami, jakby nie były dla niej żadnym wyzwaniem. Miałem ochotę
pociągnąć z ten jej uroczy języczek, który wystawiła w naszym kierunku.
Cholernie przypominała mi ją. Ona
także była równie odważna. Rwała się do wszelkich wyzwań, które napotykała na
drodze, nie zważając na konsekwencje. To było zarówno jej największą zaletą jak
i wadą. Nie widziała nigdy umiaru. Sprawiała, że chciałem się nią opiekować.
Sakura była identyczna. Za
wszelką cenę chciała udowodnić, że jest niezależna. Upartość, odwaga, oddanie,
siła – te wszystkie cechy idealnie ją opisywały. Dzień za dniem pokazywała, że
jest w stanie pokonywać wszelkie przeszkody, rzucane prosto w jej śliczną
twarzyczkę. Nawet misja samobójcza nie była w stanie jej powstrzymać.
I jeszcze ten cholerny uśmiech.
Imponowała mi, nieważne jak
bardzo wypierałbym się tych słów. Była idealnym przykładem człowieka, jakim
bałem się być. Jakim bałem się ponownie stać. Nie chciałem by znów zaczęło mi
zależeć, bo to sprawiało, że stawałem się słaby. Tak, jak wtedy, gdy ona trwała
przy mnie. Obydwie były tak bardzo podobne do siebie.
Musiałem znaleźć panienkę na tę
noc, by przypomnieć sobie kim teraz jestem. Przeszłość nie miała już znaczenia.
***
— Kurwa, Sasuke! — warknąłem cicho,
przytrzymując go za ramię. Oddychałem ciężko starając się uspokoić szalejące
serce.
— Skąd mogłem wiedzieć o
dodatkowej ochronie. — Odepchnął się wściekle ode mnie i rzucił spojrzeniem w
bok.
Zaledwie godzinę temu wkradliśmy
się na teren Orochimaru. Pendrive od Akumo zawierał skany narysowanych
odręcznie sieci tuneli. Między innymi północną część pod miastem, należących do
Gada. Analizując całość doszliśmy do wniosku, że tam musi trzymać najważniejsze
dokumenty.
Tak, jak się tego
spodziewaliśmy, wszystko było zabezpieczone. Gdyby nie pomoc Shikamaru, który
włamał się do jego systemu, nie dotarlibyśmy aż pod sam gabinet Orochimaru.
Przy drzwiach był czytnik linii papilarnych oraz skaner tęczówki, by dostęp
miały jedynie uprawnione osoby. Zdążyłem tylko podpiąć laptopa, by Nara mógł
spróbować się przedostać, kiedy alarm zaczął piszczeć nad naszymi głowami. Musieliśmy
się ulotnić, natychmiast.
Miałem ochotę zakląć ponownie,
gdy stukot ciężkich butów rozbrzmiał w korytarzu. Nie zastanawiając się nawet
pociągnąłem Sasuke wzdłuż ściany. Wybiegając zza zakrętu, drogę przecięło nam
dwóch ochroniarzy. Zdążyłem jedynie zarejestrować ogromne cielska i łyse głowy,
zanim wyciągnąłem broń. Zacisnąłem szczęki, gdy huk wystrzału rozniósł się
echem.
Teraz już na pewno wiedzą, gdzie jesteśmy, pomyślałem z
niezadowoleniem. Z niesmakiem spoglądałem na krew rozbryźniętą po ścianie. Zaraz
za nim poleciał jego kolega.
— Ile masz amunicji? — rzuciłem,
jednocześnie sprawdzając liczbę magazynków.
Jeden, cholera.
— Niewystarczająco — odparł
niemal natychmiast.
Bez zastanowienia chwyciłem za
ciało i oklepałem go po bokach. W wewnętrznej kieszeni kurtki wyczułem
pistolet. Rzuciłem go Sasuke, jednocześnie robiąc to samo z drugim trupem. Ten
jednak miał jedynie nóż, który założyłem za pas.
— Ruszaj się Itachi!
Ten był już w połowie korytarza.
Przeskoczyłem nad ciałami przeczuwając, że czeka nas o wiele cięższa przeprawa
niż zakładaliśmy. Zwłaszcza, gdy znajdowaliśmy się w samym sercu terytorium wroga.
Siedzieliśmy przy zamkniętym od
dawna moście. Nikt nie zapuszczał się w te rejony, jeśli nie chciał problemów.
Krew, którą byliśmy pokryci niemal wszędzie, mogłaby wystraszyć przypadkowego
przechodnia. Cisza przerywana była jedynie przez delikatny szum wody.
— Ja wale, musimy tam wrócić. — Sasuke
z kolejnymi bluzgami zaczął gwałtownie przeszukiwać kieszenie kurtki. Wiedząc
doskonale czego chciał, wyciągnąłem w jego kierunku paczkę papierosów. Wyrwał
jednego i niemal natychmiast zapalił. Sam potrzebowałem tego samego. Zaciągnąłem
się mocno, czując, jak pali mnie w gardle.
— Może przeniesie się. W końcu
znamy jego teren. — Sasuke z nadzieją zaczął tłumaczyć wszelkie możliwe
scenariusze. Dym podrażnił mi oczy. Trwaliśmy dłuższą chwilę w ciszy, chcąc
uspokoić nerwy.
— Wątpię. — Wyrzuciłem niedopałek
na środek ulicy. — Wie, że mamy dostęp do jego podziemi. Nie zaryzykuje przenosin
do słabiej strzeżonych miejsc. Raczej wzmocni ochronę. — Westchnąłem ciężko,
doskonale zdając sobie sprawę z tego, co to oznaczało.
— W takim razie nie dostaniemy
się do środka. Przynajmniej nie sami. Potrzebujemy pomocy, by chociaż ściągnąć
część osób z naszej drogi. Teraz było ich od cholery, zwabieni niczym dzikie
zwierzę.
Wpadłem na pewną myśl.
Spojrzałem na Sasuke niedowierzając, że czasem potrafi wymyślić coś
produktywnego.
— Nie wierzyłem, że cokolwiek
masz w tej głowie, ale chyba podsunąłeś mi pomysł.
— Spierdalaj.
Zaśmiałem się głośno na jego
skwaszoną minę ukrytą w dymie.
***
Wysiadając z samochodu na
najwyższym piętrze, powitała mnie zadowolona twarz Temari.
— Zajebiście to zrobiłaś.
Zamrugałam zaskoczona.
Oczywiście nikogo z naszych nie było dookoła, więc w razie potrzeby mogła się z
tego wykpić.
— Czy ja dobrze usłyszałam?
Żadnego „spierdoliłaś, ale miałaś szczęście”? — zapytałam, nie mogąc sobie
odpuścić jej zrzędliwego tonu. Rzuciła mi krzywe spojrzenie.
— Pierwszy i ostatni raz
usłyszałaś ode mnie pochwałę, niewdzięczny dzieciaku.
Zignorowałam pogardliwy wzrok,
którym chciała zatuszować poprzednie słowa. Uśmieszek satysfakcji nie chciał
już tym bardziej zejść z mojej twarzy.
Z oddali dostrzegłam, jak Killer
Bee jedynie czeka aż podejdę do niego. Isao stał zaraz obok z grubą kopertą w
prawej dłoni. Na jego twarzy wyraźnie było widać uciechę. Wewnątrz pakunku z pewnością
znajdowały się pieniądze, na które złożył się on, sponsorzy i kierowcy. Z czego
ostatni, mieli jedynie symboliczny wkład.
Stanęłam wyprostowana przed
samym Killerem Bee. Roztaczał wokoło siebie aurę osoby, z którym należało się
liczyć. Zza jego ciemnych okularów nie mogłam odczytać żadnych emocji. Wyciągnął
w moją stronę rękę i ujęłam ją niemal natychmiast. Miał mocny uścisk.
— Rzeczywiście wyjątkowy z
ciebie kierowca — zaczął powoli. — Choć o wiele większe wrażenie zrobiły na
mnie opowieści o tobie.
— Nie wiem, co to były za
opowieści — odparłam spokojnie. Starałam się patrzeć prosto w jego oczy.
— O kobiecie ostrej równie
mocno, co jej styl jazdy. — Chwycił za okulary i pozbył się ich jednym ruchem.
Wstrzymałam oddech widząc jaskrawe,
pomarańczowe tęczówki. Niepokój ścisnął mnie wewnątrz, kiedy wwiercał w moją
osobę intensywne spojrzenie. Nie miałam wątpliwości, co do przynajmniej jednej
operacji. Nikt nie rodzi się z takimi oczami.
Uśmiech wstąpił na jego usta. Z
całą pewnością zauważył mój dyskomfort.
— Z wielką chęcią osobiście
przekonam się, na co cię stać. Temari będzie wiedziała, gdzie cię wysłać. —
Pokręcił głową, dając wrażenie zasmuconego. — Wielka szkoda nad jej stratą.
Była niezastąpiona.
Powędrował wzrokiem nad
moje ramię. Odchylając delikatnie głowę, widziałam Temari. Zaciskała wargi w
wąską linię, natomiast dłonie kurczowo ściskały podłokietniki wózka. Mimo
hałasu, nie miałam wątpliwości, że usłyszała każde jedno słowo.
— Miłego wieczoru, panie. Niestety
muszę już opuścić wasze towarzystwo. Nie wątpię, że Isao odpowiednio was
ugości.
Odwrócił się do wspomnianego
mężczyzny, uprzednio zakładając okulary. Pożegnał się z nim uściskiem. Nam
natomiast kiwnął głową i odszedł poprawiając zegarek na ręce. Dwóch postawnych
ochroniarzy dołączyło do niego po krótkiej chwili, odprowadzając do zejścia z
piętra. Wypuściłam oddech, który niemal dusił mnie w piersi.
— No Sakura, czuj się
zaszczycona. Nie przy każdym, z kim rozmawia, ściąga okulary. — Isao zaczepnie poruszył
brwiami. Definitywnie nie był tak sztywny, jak Killer Bee. Wyciągnął w moim
kierunku kopertę.
— To należy do ciebie. Pięknie
wykonana robota. — Rozbawiona nuta wkradła się w jego słowa. — Shūji chyba się
dzisiaj upije. W końcu nie na co dzień przegrywa z dziewczyną. Zwłaszcza z taką
laską, jak ty.
Jęknęłam na ostatni komentarz.
Wypowiedział go żartobliwie, jakby wiedząc, że podobnych mam aż nadto.
— Błagam, powiedz, że nie
rozmawiałeś z Kisame, czy Hidanem.
— Z obydwojgiem. — Zaśmiał się
tubalnie. Przewracając oczami chwyciłam za moją wygraną. Uniosłam ją w górę w
niemej podzięce. Klasycznie wyciągnęłam nieznaczną kwotę i podałam ją Isao.
— Za fatygę. — Mrugnęłam do
niego i wcisnęłam pozostałość w kieszeń spodni.
— Jeżeli chcesz, zostań. Ja się
zmywam. — Niezadowolony głos Temari przerwał naszą pogawędkę. — Nie zapomnij,
że jutro do dwunastej wóz ma być skończony. Jak nie, ty słuchasz narzekań tej
fujary.
Odjechała bez pożegnania. Prychnęłam
pod nosem, na jej humorek. Z jednej strony – rozumiałam. Właśnie dzisiaj
ostatecznie rozstała się z osobistym udziałem z wyścigach. Killer Bee musiał
zamienić z nią o wiele więcej słów niż te, które padły przed chwilą.
Obejrzałam się za nią. Parła do
przodu, ignorując ludzi zachodzących jej drogę.
— Nie mów, że też znasz się na
naprawie samochodów…
Przez następne minuty starałam
się odpowiadać na wszelkie pytania, które zadawał Isao. Pomijałam te niewygodne
nikłym uśmiechem, dając niejednoznaczne odpowiedzi. Nie mogłam jednak ukryć, że
ograniczałam się jedynie do paru słów. Bardziej interesowało mnie to, co
jeszcze mogła zaoferować mi ta impreza.
— Dobra dzieciaku. — Drgnęłam
zaskoczona, gdy niespodziewanie ogromna dłoń Kisame opadła na moje ramię. Następne
słowa skierował do mojego towarzysza. — Lepiej powiedz, czy dzisiaj będą
jeszcze jakieś wyścigi, czy mogę Małą zabrać z powrotem.
— Wyścigi? — Zmarszczyłam brwi
zaciekawiona niemą propozycją.
— Nie, dzisiaj raczej nie.
Chyba, że ktoś kogoś wyzwie. — Wzruszył ramionami. Kisame spojrzał na mnie
i kiwnął głową w tył.
— Chodź w takim razie.
Pozwiedzasz następnym razem. Temari ma paskudny humor. Lepiej jej się nie
narażać w najbliższym czasie. Jeśli wiesz, co mam na myśli. — Spojrzał
porozumiewawczo. Kiwnęłam głową w wyrazie zgody. Doskonale wiedziałam.
Pożegnaliśmy się z Isao i
zostawiliśmy za naszymi plecami całe wydarzenia dzisiejszej nocy.
***
Czułam ogromne zmęczenie, ale to
jeszcze nie był czas na odpoczynek. Szłam cichym korytarzem do warsztatu
Temari. Wiedziałam, że nie powinna jeszcze spać. Niejednokrotnie zdarzało jej
się do późnych godzin ślęczeć nad otwartą maską. Nawet, jeśli już dawno
samochód był gotowy. Pod tym względem byłyśmy podobne.
Ziewnęłam, nawet nie kwapiąc się
o zasłonięcie ust. Wyciągnęłam powoli kartę dostępu, ukrytą bezpiecznie w kieszeni.
Czułam by jeszcze dzisiaj porozmawiać z Temari. Zawsze mogłam powołać się na
naszą niepisaną umowę. W końcu wisiałam jej połowę kasy za dzisiejszy wyścig.
Warsztat ukryty był w mroku.
Rozpraszała go słaba łuna światła z pożółkłej żarówki, ustawionej na biurku
Suigetsu. Poza rozebranym samochodem, nie można było zobaczyć nic więcej. Ruszyłam
za to w miejsce, gdzie mogłam przejść do części prywatnej Temari. Zwątpiłam
nieco, kiedy nie słyszałam żadnego stukotu narzędzi. Zazwyczaj No Sabaku krzątała
się tak głośno, jak mogła. W końcu to było jej miejsce.
Wchodząc głębiej powitała mnie
jedynie cisza. Rzuciłam spojrzeniem po pomieszczeniu. Tak, jak zostawiłam
ogromnego Range Rovera na środku, tak wciąż stał w tym samym miejscu. Przekonana,
że nikogo nie zastanę, odwróciłam się na pięcie. Zaraz zatrzymał mnie cichy
jęk. Zmarszczyłam czoło, nasłuchując.
Dźwięk się powtórzył, bardziej
stłumiony. Bez skupienia zapewne nie zwróciłabym na to uwagi. Wiedziona
przeczuciem, weszłam głębiej w ciemność. W miejscu, gdzie powinna być ściana
ukrywająca Ferrari, ziała pustka. Szloch i ciche zawodzenie dotarły do
moich uszu.
Ścisnęło mi się serce widząc
małe ciało skulone na aucie. Leżała opatulona rękami na masce, a wózek odjechał
zdecydowanie za daleko, by mogła go dosięgnąć. Nie wierzyłam, że kobieta przed
moimi oczami to Temari. Zrobiłam krok w przód, a huk, gdy trąciłam narzędzia rozrzucone
po podłodze, rozniósł się ogłuszająco w ciszy. Kobieta poderwała się gwałtownie.
— Kto tu, kurwa, jest? —
warknęła nieprzyjaźnie i pociągnęła nosem. Widziałam, jak przeciera twarz dłońmi,
chcąc zetrzeć łzy.
— To ja — odpowiedziałam
niepewnie. Spuściła głowę w dół, a włosy opadły jej na oczy.
— Odejdź. — Głos jej się załamał
na to jedno słowo. Ten ton tak bardzo do niej nie pasował.
Nie posłuchałam. Podeszłam do
samochodu siadając na krawędzi Ferrari.
— Nie s-słyszysz? — wyszeptała
złowrogo. Złudzenie kontroli, które starała się utrzymać, trwało tylko sekundę.
— Co się stało? — zapytałam
łagodnie, co tylko ją bardziej rozjuszło.
— Wypierdalaj…!
Starała się krzyknąć, ale mimo
to, z gardła wydobył się ledwo podniesiony szept. Bezradność, którą pokazywała,
do końca zburzyła cały obraz jej osoby. Odwróciła się plecami, chcąc resztkami
godności zmusić mnie do odejścia.
Nie napierałam na nią. Nie zamierzałam
siłą wydzierać z niej żadnych wyznań. Wiedziałam, że potrzebuje obecności innej
osoby. Nie ważne jak bardzo wypierałaby się tego. Ona nigdy nie poprosiłaby o
pomoc i przede wszystkim, nie mnie. Miała jednak pecha, bo nie chciałam jej
zostawiać. Nie teraz. Nawet jeśli miała mnie później zjechać od góry do dołu, zabierając
wstęp do warsztatu.
Ściągnęłam buty i podkuliłam
nogi, siadając tuż obok. Byłam w stanie wyczuć, jak całe jej ciało się trzęsie.
Nie powiedziała mimo to ani jednego słowa. Również nie starała się mnie więcej
wypędzić. Siedziałam obejmując swoje kolana i patrzyłam w ścianę, wsłuchując się
w urywany oddech Temari. Słyszałam, że walczy z napływającymi łzami z każdą
sekundą, co raz bardziej zaciekle. Ostatecznie poddała się, a ciszę przeciął
jej cichy jęk rozpaczy. Wiedziałam, że pokazuje mi tę stronę siebie, którą dotąd
mało kto poznał. Prawdopodobnie wyparłaby się tego, w każdej następnej chwili
jej życia. Na ten smutny dźwięk, łzy wezbrały w moich oczach.
— To wszystko, kurwa wszystko,
jest kurewsko niesprawiedliwe — wyszeptała. Wciągnęła ze świstem powietrze i opadła
ciężko plecami na szybę. Ścisnęłam ręce w mocny uścisk i zagryzłam zęby, chcąc
podźwignąć ciężar tych słów za nas dwie.
— Tak niewiele brakowało mi do
zemsty na tych wszystkich skurwysynach. Te wszystkie lata poszły, kurwa, na
marne!
Cisza zaległa dookoła.
— Na kim? — zapytałam cicho.
Sięgnęłam swoją dłonią do jej której, ku mojemu zdziwieniu, nie odtrąciła.
Zimne place zacisnęły się na moich.
Nie odpowiadała, a ja nie
pospieszałam. Nie wiem, czy nawet oczekiwałam odpowiedzi. Nagle wszystkie te nieprzyjemności,
których zaznałam z jej strony przestały mieć znaczenie.
— Na tych, którzy zniszczyli mi
życie…
Cień opadł głębiej na moją
twarz. Poczucie winy ciążyło mojemu sercu.
— Chcesz usłyszeć historię
pozbawioną litości?
Zaśmiała się krótko i żałośnie.
Wydawała się pozbawiona życia.
Jakby wszystko dookoła przestało mieć znaczenie. Choćby to, że właśnie ja
słuchałam. Smarkula, której nie cierpiała całą sobą. Czekała na moją odpowiedź,
ale nie uniosła swojego zielonego spojrzenia. Czułam lekką obawę, jednak nie
pozwoliłam jej się przedrzeć.
— Tak.
Miałam kiedyś dwóch braci. Mieszkaliśmy w trójkę wraz z ojcem, który
prowadził najlepszy, znany po ciemnej stronie, warsztat. Wszelkie duże i ważne
zlecenia były kierowane prosto do niego. Od organizacji przestępczych, po
wielce poważanych osobistości. Wszyscy przetaczali się po naszym domu, niemal
codziennie. W tym Akatsuki.
Byłam jedyną dziewczyną w rodzinie, przez co ojciec niejednokrotnie
dostawał oferty na mnie. Wiedział, że gdyby sprzedał mnie odpowiedniej osobie,
mógłby mieć cokolwiek by zechciał. Mimo to, byłam ważniejsza. Tak, jak moi
bracia. Nigdy nie przełożyłby naszego dobra ponad coś innego.
Co się zjebało? Wiesz, to kurewsko zabawne.
Wszystko zawdzięczał zwycięstwu w pierwszym Wyścigu Śmierci. Przeżył,
wygrał i to było poświadczenie, że jest kimś, z kim należy się liczyć. Byłam
wtedy małym dzieckiem, tak samo jak Gaara i Kankurō, więc mało z tego rozumieliśmy.
Wcześniej funkcjonowaliśmy ze zleceń, które tylko się nawinęły. I po
tym wszystko się zmieniło. Ojciec nie musiał żebrać żadnych zadań, bo same
wpadały w jego ręce. Był dobrym mechanikiem, od początku do samego końca. Tak
samo równie świetnym tatą. I chuj mnie obchodzi, że możesz mnie uznać za
ckliwą. Był najlepszą osobą w całym moim posranym życiu. Tak, jak bracia.
Od małego jeździliśmy w trójkę. Kiedy dorośliśmy, wykradaliśmy
samochody z warsztatu. Chcieliśmy choć na krótki moment poczuć, co to znaczy
luksus drogiego Porsche czy Lamborghini. Mogliśmy mieć nadzieję, że równie
dobre fury wygramy w naszych wyścigach. Ojciec nigdy nie zgodził się, by kupić
każdemu z osobna to, czego pragnęło. Nie w tej kwestii. Mieliśmy tak, jak on,
zawalczyć o swoje w uczciwej walce. Choć nie zawsze rzeczywiście taka była…
To Ferrari… Było moim marzeniem. Spełniłam je w wieku osiemnastu lat,
podczas najcięższego wyścigu w życiu. Oczywiście zdarzały się gorsze, ale to
właśnie ten był tym najważniejszym.
Później wszystko poszło z dymem.
Kurwa! Gdybym tylko mogła dostać w łapska tego, kto to zrobił!
Wszystko spłonęło! Mój ojciec... I najgorsze w tym wszystkim było to,
że odnaleziono też ciała moich braci…!
Zostałam sama na tym pojebanym świecie! Nagle wszyscy wielcy
przyjaciele pokazali środkowy palec! Nie miałam niczego; rodziny, pieniędzy ani
dachu nad głową…
Zostało mi jedynie lśniące, czerwone Ferrari F12.
I co mi po nim? Byłam, kurwa, sama. I to wszystko przez jedną osobę! Zaledwie
w kilka minut. Na dodatek ten skurwysyn Madara wyciągał łapska po coś, czego i
tak nie miałam. Każdy chciwy, chciał złapać wielką fortunę, która rzekomo się
ostała. I to właśnie Uchiha odnalazł mnie pierwszy.
Jakże był rozczarowany, gdy przetrzepując mnie od góry do dołu nie
znalazł choćby złamanego jena. Co więcej, nie mrugnął, gdy kazał mnie zabić. Od
tak, jakby życie znaczyło dla niego tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nawet
oszczędził sobie kurwienia mnie. Może ze względu na poprzednie interesy z moim
ojcem, chuj go wie.
Układ, który z nim wtedy dobiłam, był tak naprawdę szansą na nowe
życie. Może Madara Uchiha był najgorszą chodzącą kanalią na świecie, ale nie
był głupi. Wiedział, kiedy może zyskać, nawet gdy pozory przeczyły wszystkiemu.
***
— Sakura!
Perlisty śmiech rozbrzmiał wokoło, mieszając się z odległym szumem
wody. Coś stukało w tle, jakby metalowy pręt obijał się o inny.
— Sakura!
Wołanie się powtórzyło. Patrzyłam i nie widziałam. Czułam odrętwienie i
chłód. Gdzie byłam? Dlaczego tu byłam?
— Sakura!
— Kim jesteś? — szepnęłam, nie mając siły otworzyć oczu.
Natychmiastowo zaległa głucha cisza. Ogarnął mnie niepokój.
Wcześniejsze odgłosy ucichły, w tle rozbrzmiewał jedynie mój ciężki oddech.
Spięłam się, a niepewność wypełniła mój umysł. Nieprzyjemny, damski głos
zasyczał do mojego ucha.
— Twoim koszmarem…!
Szarpnęłam się do siadu, a
oddech miałam urywany. Serce dudniło w mojej piersi. Przeczesałam włosy, a
ciężkie westchnięcie wyszło z moich ust. Ponownie koszmar wyrwał mnie ze snu.
Jedynym pocieszeniem był fakt, że tym razem nie był brutalny. Nie w takim
stopniu, jak potrafiły być od tego wydarzenia. Opadłam na poduszki, patrząc
tępo w sufit. Nie próbowałam nawet zasnąć ponownie, bo wiedziałam, że nie mam
co się łudzić.
Poleżałam może trzy minuty i
zerknęłam na zegarek. Godzina czwarta nad ranem nie była najgorszą porą. Musiałam
wybrać się na spacer. Nie mogłam zostać w tych czterech ścianach. Z każdą
chwilą czułam się, jakby się do mnie zbliżały, odbierając oddech. Uciekłam do
łazienki, chcąc wziąć zimny prysznic. Miałam nadzieję rozbudzić się do końca z
tego ponurego snu.
Po dziesięciu minutach szłam
korytarzami organizacji przenikając w ciemności. W nocy zazwyczaj nie zdarzało
się, abym na kogokolwiek wpadała. Wyjątkami były osoby wracające ze zleceń bądź
wyruszające na nie. One jednak kręciły się najbliżej punktu dowodzenia. Ja
zmierzałam w przeciwnym kierunku.
Wychodząc na zewnątrz, w końcu
poczułam się lżej. Wciągnęłam ostre, zimne powietrze poranka, a na moich
policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Wspaniała woń lasu uspokajała moje
zszargane nerwy. Pozwoliłam się nią cieszyć przez całą drogę do wieży
strażniczej. Od dawna to ona była moim azylem, gdy potrzebowałam uciec. Jednym
z niewielu, gdzie potrafiłam się uspokoić.
Świat z góry był inny. Miałam
wrażenie, że jestem ponad tym wszystkim, co osaczało człowieka. Nie było
zmartwień, przemocy, koszmarów. Skupiałam uwagę jedynie na szumie wiatru,
poruszającym czubkami drzew. Delikatny szelest i ten wspaniały zapach koiły
moje zmysły. Czułam, że oddalam się od tej mary z ciemnego pokoju.
Widziałam w oddali jedynie
światła miasta, a wysokie świerki zasłaniały inne wieże strażnicze. Światła
przenikające między gałęziami pozostawały jedyną wskazówką, że tam były. Kiedy
chciałam, mogłam nawet wskazać najbliższe zejście do kryjówki.
Wspomnienia z warsztatu same
napłynęły w tej ciszy. Oparłam się ramionami o barierkę, a słowa Temari
przeskakiwały w moim umyśle.
„Miałam kiedyś dwóch braci…”
„Przeżył i wygrał Wyścig Śmierci.”
„Wszystko poszło z dymem…”
„Jedyne, co mi pozostało, to czerwone Ferrari.”
Moja ręka sama powędrowała do
kieszeni spodni, wyczuwając kluczyki. Zabrzęczały w ciszy, gdy wyciągnęłam je
na zewnątrz. Wtedy tak wiele elementów jednej układanki wskoczyło na swoje
miejsce. Nagle zrozumiałam.
Zachowanie Temari od początku do
końca było spowodowane tymi zdarzeniami. Już wcześniej wiedziałam, że coś
musiało się stać. Nikt nie rodzi się z tak paskudnym charakterem.
Choć w przypadku Temari byłam
skłonna się nad tym poważnie zastanowić.
Niemniej to, co wyznała było
okropne. Nadzieja, rodzina, ciepło najważniejszych osób, a potem jedynie
cierpienie i śmierć. W małym stopniu rozumiałam ją. Strata Yuri pozwalała mi
mieć pojęcie, jak mogła się czuć. I cholernie jej współczułam. Nawet, kiedy to
była ostatnia rzecz, jaką chciała. Przy tym wszystkim mój szacunek do niej
wzrósł.
W tym wszystkim była jeszcze jej
niepełnosprawność. Przeze mnie, już nigdy nie będzie w stanie pojechać w
wyścigu. Przez jeden, głupi kaprys i moją samolubność, odebrałam jej coś
ważnego. Najważniejszego.
Kolejna szrama pojawiła się na
moim sercu, a poczucie winy paliło. Czułam, że byłam jej coś dłużna. Ściskając
ręce na kluczach obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by jej to zadośćuczynić. Teraz
jej zemsta była moją zemstą.
Minęło kilka dni, które zlewały
się w jeden ciąg treningów z nożami, walki z Nagato i jazdy na torze. To
wszystko pochłaniało mnie w zupełności i całkowicie zapomniałam o zaproszeniu Isao
na spotkania Nocnej Ulicy. Przypomniał mi o tym Kisame w czwartkowy wieczór,
kiedy wychodziłam z salki.
— Oi, Sakura — zaczął spokojnie,
podpierając brodę na dłoni. Siedział jak zwykle za swoim biurkiem, a na blacie
walało się pełno amunicji i broni. Podeszłam bliżej, poprawiając noże na pasie,
gdy zauważyłam, że jeden z nich jest niedopięty.
— Co tam? — Skupiłam wzrok na
twarzy Kisame. Odchylił się na krześle, a na ustach zawitał mu, jak zwykle,
wszystkowiedzący uśmieszek.
— I jak ci się trenuje? —
Pytanie od razu wydało mi się podejrzane.
— A co? — Zmrużyłam oczy. Uniósł
ręce w górę w obronnym geście i następnie zaplótł je na piersi. Uśmiech nie
schodził mu z twarzy.
— Nie chcesz się rozerwać? Mam
fajną propozycję. — Moje brwi same poszły w górę.
— To znaczy?
— Isao się odezwał. W nocy z
piątku na sobotę robią większy wypad.
— Jakieś wyścigi? — spytałam
ciekawa, a surowość zeszła z mojego tonu.
— Nie powiedział nic
konkretnego. Podobno będą balować i zapowiada się niezła impreza. — Puścił mi
oko i usiadł wygodniej na krześle. Nic mi to nie mówiło, ale nie przekonam się,
dopóki nie zobaczę, prawda?
— Idziesz? — Spojrzałam na niego
z niewinnym uśmieszkiem, mając nadzieje, że go zachęcę. Nie powstrzymałam się
też od przesadnego mrugania. W odpowiedzi zaśmiał się tubalnie. Podniósł się z
krzesła i stając obok, ułożył wielką dłoń na moich włosach. Burknęłam
niezadowolona, odskakując od niego na krok, gdy potargał mi fryzurę.
— Sorki, dzieciaku. Dorośli mają
swoje obowiązki.
Łypnęłam na niego.
— Nie jesteś nie wiadomo o ile
starszy ode mnie! — Udałam oburzenie, jednocześnie wyrzucając ramiona w górę.
— Zdziwiłabyś się. — Nie
przestając się śmiać, zaczął sprzątać bałagan z biurka.
— To niby ile ty masz lat, co?
Panie Dorosły i Zły?
Założyłam ręce na piersi i
uniosłam lewą brew czekając, aż mnie zaskoczy.
— Trzydzieści pięć.
O, cholera.
Triumfalny wyraz na jego twarzy
powiedział mi, że nie umknęła mu moja reakcja.
— I jak tam twoje pieluchy,
szczeniaku?
— Goń się. — Rumieńce wyskoczyły
mi na policzki.
Po tym, jak dowiedziałam się o
której zaczyna się wypad, wyszłam na korytarz z czerwoną twarzą. Nie
wiedziałam, czy z zażenowania, czy irytacji. Kisame był dobrym przyjacielem,
ale czasem miałam go dosyć.
Tym razem, moim pierwszym celem
po treningu o dziwo nie był prysznic. Chciałam porozmawiać z Nagato o
telefonie. Wcześniej go nie potrzebowałam, ale teraz miałam powód, aby
kontaktować się ze światem na zewnątrz. Nie zamierzałam się prosić kogokolwiek,
czy mieć posłańców do załatwiania moich własnych spraw.
Został mi ostatni zakręt do
gabinetu Nagato, kiedy dwóch mężczyzn wyszło mi na spotkanie. Nie wyglądali na
zainteresowanych bezinteresowną pogawędką. Musiałam przyznać, że nie byli jak
te wszystkie obleśne osiłki od czarnej roboty. Ich aparycja była niepokojąco przyjemna
dla oka. Zatrzymałam się układając rękę na biodrze, by mieć łatwy dostęp do
broni i zmarszczyłam brwi zaniepokojona.
— O co chodzi? — Pomimo moich
wątpliwości, nie dałam po sobie poznać, że zrobili na mnie wrażenie groźnych. Pierwsza
zasada: nie pokazuj swojej słabości.
Brunet po lewej uśmiechnął się
przebiegle, jednak ten nie dosięgnął jego zielonych oczu. Zmierzył mnie zimnym
spojrzeniem od góry do dołu. Długa blizna na jego twarzy dodawała mu
charakteru, jednak w żadnym przypadku nie odbierała uroku. Była znakiem
męskości.
Mimo to, odezwał się jego
towarzysz, który był zupełnym przeciwieństwem pierwszego. Gładka skóra bez ani
jednej skazy, jasne, niemal białe włosy i szeroki, wesoły uśmiech. Bardzo
niepokojący uśmiech.
— Chcieliśmy osobiście przekonać
się o co tyle szumu. — Zaczął powoli, jakby smakując wypowiedziane przez siebie
słowa. — I muszę powiedzieć, że jak na razie zapowiada się obiecująco.
Prychnęłam. Sama byłam
zaskoczona swoją postawą. Do niedawna bałabym się spojrzeć im choćby w twarz,
będąc sam na sam. Teraz, kiedy doszło do konfrontacji, której podświadomie się
w jakimś stopniu bałam, dziwny spokój wypełniał mnie od środka. W końcu nie
było ze mną nikogo, kto mógłby mnie ochronić. Nikt nie stanąłby w mojej
obronie. Mimo to, czułam spokój, kontrolę… I irytację.
— Kim jesteście? — Uniosłam brew
w górę. — Z tego, co ostatnio sprawdzałam, nie byłam żadnym okazem w zoo —
dodałam z nutką ironii.
— W zoo może nie. Szczególnym
okazem w niektórej społeczności, jak najbardziej.
Wyciągnęłam pierwszy nóż i
bardzo, bardzo powoli zaczęłam przerzucać go między palcami prawej ręki. Nie
musiałam patrzeć, wiedziałam, że nic sobie nie zrobię. Niemniej, niema groźba
wypłynęła na wierzch.
— Spokojnie, nie zamierzamy nic
robić. — Zaskoczona niemal drgnęłam. Barwa głosu bruneta była tak głęboka, że
aż coś ścisnęło się wewnątrz mnie. Miał tak bogatą nutę, że już samo to potrafiłoby
przyciągnąć kobietę. Nawet jeśli którakolwiek uznałaby go za szkaradnego, na
pewno odrobiłby to samym głosem.
Zmrużyłam oczy, niezadowolona
swoim odruchem i tym, że zdecydowanie mu nie umknął. Uśmiech błąkający po jego
ustach jedynie się powiększył.
— Sakura, a wy? — odparłam
stwierdzając, że to jedyne wyjście by wyciągnąć od nich tożsamość.
Jednak nie zdążyli się odezwać. Znany
głos przeciął gęstą atmosferę między nami.
— Kou! Ogata! — Hidan wyszedł
zza zakrętu, a jego uważny wzrok objął całą naszą trójkę. Jęknęłam w duchu. Jeszcze tego mi tutaj brakowało,
pomyślałam niezadowolona, zupełnie nie przejmując się grymasem na mojej twarzy.
Chwilę później dostrzegłam w jego oczach coś, czego się nie spodziewałam. To
był moment, sekunda, ulotna chwila. Błysku żalu w jego jasnych oczach nie
umiałabym pomylić z niczym innym. Być może na moment stracił rezon, a może to
ja zaczęłam patrzeć na niego inaczej, przez ostatnie wydarzenia. W końcu jego
zachowanie również się znikąd nie wzięło.
Porażona tą nagłą świadomością
nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Zacisnęłam usta w wąską
linię. On, jakby zupełnie nie zauważył mojej konsternacji, uśmiechnął się
przebiegle i podszedł. Przywitał się męskim uściskiem z moim tymczasowym
towarzystwem.
— Co tutaj robicie? Misja
zakończona? — Jego uwaga była skupiona na nich, jednak nie przeoczyłam, jak
kątem oka kontroluje, czy wszystko ze mną w porządku. Spięłam się na to lekko,
nie będąc już do końca przekonana, czy rzeczywiście nie zrobiliby mi nic tak,
jak powiedzieli. Hidan nie wydawał się poddenerwowany, ale też nie był
rozluźniony.
— Tak, z małym opóźnieniem, ale
tak. Właśnie złożyliśmy raport. — Hidan kiwnął głową, a potem nagle zwrócił się
do mnie. Ruszył stanowczym krokiem i stanął niemal nade mną. Wystarczyłoby
zrobić tylko półkroku, a wpadłabym na jego silne ramię.
— Widzę, że poznaliście Sakurę.
Czyż nie jest piękna? — Przewróciłam oczami, gdy powiedział tak oczywistą rzecz
w swoim wydaniu. Jak mogłam być piękna cała rozczochrana po treningu i klejąca
się od potu – nie wiedziałam. Odwróciłam twarz, by rzucić w jego kierunku jakąś
kąśliwą uwagę, ale się powstrzymałam. Jego wzrok był twardy, a żartobliwy
wydźwięk nie odzwierciedlał się w nim ani trochę. Zacisnęłam palce na nożu. Coś
było zdecydowanie nie tak.
— Tak — spokojne, wyważone słowo
z ust bruneta tym bardziej mnie zaniepokoiło. Uważne spojrzenie zielonych oczu skupiło
się na mojej twarzy. Przeskakiwał z po niej, jakby dokładnie zapamiętywał jej
rysy. Może to moje wrażenie, ale nagle wydał się o wiele bardziej drapieżny niż
za pierwszym razem.
— Oczywiste, że Itachi zwrócił
na nią uwagę. Dziwię się jednak, że uznał ją za swoją i zostawił. To do niego
nie podobne — dodał od siebie jego przyjaciel.
— To chyba już nie wasz interes —
wyrwało mi się. Nic nie mogłam poradzić na nieprzyjazną nutę w moim głosie.
Obecność Hidana dodała mi o wiele więcej pewności niż chciałam się do tego
przyznać. Mocny uścisk na moim przedramieniu dał mi jasno do zrozumienia, że
nie powinnam się była odzywać. Spodziewając się najgorszego, zacisnęłam zęby,
klnąc na swoją porywczość.
Blondyn zaśmiał się głośno,
jednak nie wyczułam w nim ani krzty wesołości. Pozory miłej pogawędki natychmiast
zniknęły, gdy znów popatrzył prosto w moje oczy. Bez problemu odczytałam nieme
ostrzeżenie. Nie spodobała mu się moja odpowiedź. Na jego ramieniu wylądowała
ciężka dłoń.
— Miło było, ale idziemy dalej. Mamy
jeszcze sporo rzeczy do załatwienia po powrocie. — Mężczyzna po lewej tylko
kiwnął głową w kierunku Hidana. Blondyn z niechęcią odwrócił się na pięcie. Ruszyli
w przeciwnym kierunku. Zanim zniknęli za zakrętem, brunet rzucił mi ostatnie,
długie i taksujące spojrzenie.
Westchnęłam z ulgą, gdy zniknęli
nam z oczu, nie podejrzewając, że aż tak bardzo byłam poddenerwowana. Uświadomiłam
sobie, że zrobiłam to o wiele za szybko, kiedy Hidan jednym pociągnięciem
ustawił mnie do siebie przodem. Jego wyraz twarzy był tak skrajnie różny od
wszystkich, którymi mnie zawsze raczył, że zaczęłam się bać.
— Nigdy więcej nie zachowuj się
tak zuchwale w ich towarzystwie, rozumiesz? Obiecaj mi to.
Dreszcz przerażenia przeszedł mi
po ramionach, a w ustach zrobiło się sucho, gdy stalowy wzrok Hidana nie
odpuszczał. Uciekałam własnym to na ścianę za nim, to skupiając go na jego
brwiach. Nagle rozbita i zupełnie nie rozumiejąc swoich odruchów, nie wiedziałam,
co mam powiedzieć. Zacisnął palce na mojej ręce, ponaglając mnie z odpowiedzią.
— O-obiecuję… — wyjąkałam
całkowicie zagubiona.
Dostając to, na co czekał, odsunął
się ode mnie, puszczając dłoń. Przeczesał włosy ręką i mimowolnie zapatrzyłam
się, jak opadają na jego lewy policzek. Przestrzeń, którą zrobił między nami
pozwoliła mi ponownie myśleć. Odsunęłam się o krok i wpadłam na ścianę. Jej
chłód pozwolił mi zupełnie odzyskać kontrolę. A przynajmniej jej wrażenie, bo w
głowie miałam istny chaos.
— Kim oni byli? — Głos mi
zadrżał. Ten odwrócił się i musiał coś dostrzec na mojej twarzy, bo wzrok mu
złagodniał.
— Ten ciemny to Kou, a blondyn
Ogata; są diabelnie niebezpieczni. — Nagle dostrzegając okazje, podszedł do
mnie stanowczo. Zamknął mnie między swoimi ramionami, opierając je po obu
stronach na ścianie. Mimo to, powaga nie znikała z jego oblicza.
— To nie są bezmyślne pachołki,
jakich tu pełno. — Schylił się niebezpiecznie blisko mojej twarzy i mówił
niemal szeptem. Przytuliłam się bardziej ściany, jednak i tak to wiele nie
dało. Serce nie przestawało mi bić szaleńczo w piersi. To nie był Hidan,
którego tak dobrze znałam.
— Podejrzewam, że to niemożliwe
byś już nigdy ich nie spotkała. Staraj się od nich uciekać najdalej, jak to
możliwe, jasne?
— Hidan! Zluzuj! — warknęłam
nagle przytłoczona tym wszystkim. Naparłam rękami na jego klatkę piersiową,
chcąc się uwolnić. Zaskoczony pozwolił na to. Nie pominęłam tego, że jeszcze
bardziej się nachmurzył.
— Rozumiem sytuacje, a
przynajmniej na tyle ile mogę! Ale… Dlaczego? Kim oni są, że mam trzymać się od
nich aż tak z daleka?! — Nie mogłam
powstrzymać tego, że podniosłam na niego głos.
Westchnął nagle mocno zmęczony. Ucisnął
nasadę nosa i przymknął na chwilę oczy. W tym czasie miałam okazję napatrzeć
się na niego takim. Podejrzewałam, że szybko nie będę miała już takiej
sposobności. Mimo mojego zafascynowania, nie mogłam powstrzymać drżenia rąk.
Niezdarnie włożyłam na pas nóż, który cały czas spoczywał w mojej dłoni. On w
tym czasie zdążył wrócić do mnie uwagą. Podszedł ponownie bliżej, a kiedy
chciałam się odsunąć, nie pozwolił mi na to jego mocny uścisk. Nachylił mi się
nad uchem.
— Pracują dla Akatsuki i są
cholernie skuteczni. Jednak Pain nie ma nad nimi pełnej władzy i podejrzewa, że
pracują jeszcze dla kogoś. Nie ma dowodów, więc nie może ich publicznie ukarać.
Teraz rozumiesz? Nie zostawaj z nimi sama, bo może się to skończyć dla ciebie
źle.
Podirytowana chwyciłam jego
rękę, którą mnie trzymał i też ścisnęłam. Harde spojrzenie skrzyżowało się z
jego poddenerwowanym. Więcej nie mogłam z niego wyczytać, bo idealnie
utrzymywał swoją maskę.
— Zrozumiałam lekcję. — Wyrwałam
się ponownie, ukazując butę. Mimo, że chyba powinnam być mu wdzięczna.
— Oby — odparł cicho i
objął spojrzeniem moją twarz. Zatrzymał się dłużej na moich ustach. Wyraźnie walczył
z sobą. Zagryzłam wargi w zdenerwowaniu, jakby w transie, nie mogąc się ruszyć.
Gwałtownie odsunął się ode mnie.
Nie zdążyłam dostrzec jego twarzy, bo odszedł bez słowa. Zostawił mnie zupełnie
zdezorientowaną z burdelem w głowie. Zamknęłam oczy, nie rozumiejąc zupełnie,
dlaczego odpuścił. W końcu stałam, całkowicie bezbronna, zdana na jego łaskę. Nie
wiedziałam, czemu.
— Wejść — usłyszałam po
dziesięciu minutach, jak względnie ogarnęłam się psychicznie. Wchodząc do
gabinetu Nagato, wciąż w głowie, gdzieś tam, szumiały mi ostatnie wydarzenia.
Może dlatego, gdy tylko usiadłam na kanapie, pytanie samo wyrwało się z moich
ust.
— Czy Ogata i Kou rzeczywiście
są tak niebezpieczni, jak sądzi Hidan?
Widziałam, jak ten natychmiast
przestał czytać dokumenty trzymane w ręce i spojrzał mi w oczy. Zmarszczył brwi
i rzucił papiery na biurko.
— Skąd ich znasz? — zapytał
opanowanym głosem i odchylił się na fotelu. Spuściłam wzrok i mimowolnie
zaczęłam bawić się ostrzem na stole. On czekał cierpliwie, aż zbiorę myśli.
— Wpadłam na nich na korytarzu,
jakieś dwadzieścia minut temu — odpowiedziałam w końcu. Wciąż nie patrzyłam na
niego. Usłyszałam, jak wzdycha ciężko i wstaje ze swojego miejsca. Zaraz potem
usiadł naprzeciwko mnie w fotelu.
— Tak. Nie zbliżaj się do nich.
To nie ten skurwiel Kariko, który nie myślał o konsekwencjach. — Prosta linia
pojawiła się na moim czole, gdy starałam sobie przypomnieć to imię. Obrzydzenie
wykrzywiło moją twarz na wspomnienie o tym typie. Równie byłam zniesmaczona
swoją bezsilnością, gdy tamten dobierał się do mnie bez żadnego trudu.
— Kou i Ogata są
nieprzewidywalni, a jako bracia znają się od zawsze…
— Bracia? — przerwałam mu. On
tylko spojrzał na mnie cierpliwie. — Przepraszam. Po prostu to dla mnie dziwne.
Nie przypominają rodzeństwa.
Kiwnął głową w zgodzie.
Niespodziewanie sięgnął po whisky na stoliku i nalał do dwóch szklanek. Uniosłam
brwi zdziwiona, gdy podał mi jedną. Przyjęłam ją, choć miałam jeszcze parę obowiązków.
Jeszcze nigdy nie piliśmy w swoim towarzystwie.
— Mają różne matki, mimo, że
urodzili się niemal w tym samym czasie.
— Skurwysyn z ich ojca — wymsknęło
mi się przy nim. Zacisnęłam wargi, czekając na reakcję. Ten jednak spojrzał na
mnie niezrażony i powoli upił pierwszy łyk.
— To normalne w tym środowisku.
Choć matka Ogaty niekoniecznie była pocieszona tym faktem, jak można zauważyć
pod twarzy Kou.
Zaskoczona, byłam w stanie tylko
wydusić:
— Ona mu to zrobiła?
Wzięłam ostrożnie mały łyk.
Pierwszy raz miałam w ręce whisky, ale potrzebowałam zapić tę informację. Alkohol
zaczął palić mi przełyk, a usta mrowiły. Zaczęłam kaszleć, kiedy poczułam moc
procentów. A wzięłam tylko odrobinę!
— Okropieństwo! — wycharczałam,
kiedy uspokoiłam oddech. Delikatny uśmiech wykrzywił wargi Nagato. Ignorując
jego rozbawienie, wzięłam kolejny łyk. Tym razem jedynie się skrzywiłam. Ciepły
alkohol był najgorszy.
— Tak, to jej zasługa. —
Ponownie stał się poważny.
— Nie przeszkadza mu to być
przystojnym — mruknęłam, przypominając sobie jego urodę. Był cholernie w moim
typie.
Nagato w odpowiedzi jedynie
zaśmiał się ponuro i zmierzył mnie uważnym wzrokiem.
— Przypomina kogoś, prawda?
Tylko nie ma czarnych oczu. — Zachłysnęłam się alkoholem i po raz drugi
zaniosłam się kaszlem. Spojrzałam na niego zarumieniona, nie kontrolując
własnych uczuć. Doskonale wiedziałam do kogo pije, przekaz był aż nadto jasny.
Wiedziałam, że byłam wściekła na
Itachiego. Powinnam być! W końcu nie zostawił niczego, oprócz zwykłych mrzonek
i pustych obietnic. Prawda? A mimo
to, moje serce samo przyspieszyło na samą wzmiankę o nim. Rumieniec zdradzał
wszystkie wzburzone we mnie emocje, dotyczące jego osoby.
— Skoro o tym mowa, to gdzie on
jest, co? — Nie zamierzałam dać się stłamsić ani grać według jego zasad.
Widocznie musiał wiedzieć więcej, niż to pokazywał. Nie byłam głupia.
Nierozsądna i porywcza – jak cholera, ale nie głupia.
— Na misji — odparł spokojnie,
popijając. Nagle atmosfera nieco zgęstniała, przez niewypowiedziane słowa.
— Czyli gdzie? — Nie zamierzałam
odpuścić. Zwłaszcza, gdy był mi winny wyjaśnienia.
— Pokonasz mnie na treningu, to
się dowiesz.
— Walę trening! Proszę cię o
odpowiedź od długiego czasu. Po cholerę robisz z tego tajemnicę? — Posłał mi
ostre spojrzenie. Widziałam, że nie podobał mu się ton, w jakim się odezwałam
do niego.
— Czemu tak ci zależy na odpowiedzi?
Cholera, pomyślałam. No właśnie, czemu? Dlaczego tak bardzo
potrzebowałam tej odpowiedzi? Po co starałam się usprawiedliwić jego
nieobecność obok? Przecież nie byliśmy sobie bliscy. Nie aż tak. Roszczenie
praw do mojej osoby miało być tylko zapewnieniem mi bezpieczeństwa. Pocałunki
nie były obarczone żadnymi zobowiązaniami.
Nie podobał mi się tor naszej
rozmowy. Podnosząc na niego wzrok dotarło do mnie, że był świadomy wszystkich
uczuć, które mną targają. Czytał ze mnie jak z otwartej księgi.
— Obiecywał ci coś? — spytał
twardym głosem, mimo, że twarz pozostała niewzruszona. Odłożyłam niespiesznie
szkło na stolik. Ponownie zaczęłam bawić się nożem, a widząc, że już wcześniej
ktoś skrobał po blacie i ja wbiłam w niego czubek ostrza.
— Rozmowę. — Przymknęłam oczy,
gdy smak jego ust wrócił. To było tak dawno. Powinnam o tym zapomnieć, a jednak
pamiętałam. Zapach męskich perfum, mięty i jego samego mieszał się z zapachem
alkoholu przede mną.
„Po tym wszystkim musimy porozmawiać.”
Prychnęłam i chwytając za
whisky, wypiłam do samego końca.
— Przydzielenie go jako twojej
ochrony nie było dobrym pomysłem. — Dolał nam kolejną kolejkę i zapatrzył się na
moment. Zmarszczyłam brwi, niezadowolona jego słowami.
— Co to ma znaczyć? — Nie byłam
w stanie ukryć, że jego słowa mnie rozsierdziły.
— Nie zakochałabyś się. —
Zamrugałam zaskoczona i wybuchłam śmiechem, autentycznie rozbawiona.
— To, że się całowaliśmy nie
znaczy, że od razu jestem zakochana. Nie jesteśmy w podstawówce. — Parsknęłam
drugi raz, otwarcie przyznając co nas łączyło. Rumieniec pogłębił się na mojej
twarzy. Zdradziecki alkohol. —
Intryguje mnie, ciekawi, ale to wszystko.
Rozparł się wygodniej w fotelu,
jednocześnie uważnie obserwując moją reakcję. Ułożył łokieć na oparciu,
podpierając brodę na dłoni. Jego spojrzenie złagodniało, stało się bardziej
analizujące, przez co wierciłam się w miejscu. Czułam się jak okaz na wystawie,
nie podobało mi się to.
— Z resztą, co z tego? —
sarknęłam niezadowolona. — Nawet jeśli bym się w kimś zakochała, a tak nie jest
— dodałam z naciskiem, widząc jego wymowny wyraz. — To co z tego? Mam prawo do
miłości, do robienia głupstw.
— Nie tutaj. Tutaj nie ma
miejsca na głupstwa, bo kończą się one śmiercią. — Zniżył niebezpiecznie głos i
wyprostował się. Cała jego postawa wyraźnie dawała mi znać, że właśnie
powiedziałam najgłupszą rzecz, jaką mogłam. — Zrobisz jeden błąd, ulokujesz
uczucia, gdzie nie trzeba, a zostaniesz wykorzystana i potem zabita.
Zacisnęłam rękę na materiale
dresowych spodni, a złość i oburzenie pojawiły się same, nagle. Czy on właśnie
sugerował, że Itachi chciał mnie jedynie wykorzystać?
— On taki nie jest. —
Powiedziałam twardo, nie ukrywając niczego, co czuję.
— Nie, nie jest. To najbardziej
zaufana osoba, jaką znam — odparł po prostu.
— To w czym problem? —
Zamachałam rękami w nieokreślonym kierunku, a nóż, który wciąż trzymałam w
prawej dłoni, z łoskotem opadł na stolik.
— Nie jest dla ciebie
odpowiedni.
Widziałam, jak zaciska pięść,
mimo, że na twarzy pozostał spokojny. Idealna kontrola. Prychnęłam zła i
podniosłam się do pionu. Nie miało już znaczenia po co tu przyszłam, ani to, o
co pytałam. Byłam wściekła. Nie miał prawa decydować o tym, kto był dla mnie
odpowiedni. To moje życie, mój wybór. Chociaż w tej kwestii.
— To ja o tym zadecyduję. — Ton
z jakim to powiedziałam mnie samą zaskoczył. Nie wiedziałam, że potrafię być
tak zimna, wyprana z emocji. Ruszyłam do wyjścia.
— Sakura! — Nagato podniósł
głos, co oznaczało, że musiałam go naprawdę wyprowadzić z równowagi. Nie
obchodziło mnie to. Także, że wstał zaraz za mną. Nie powstrzymywał mnie, kiedy
chwyciłam za klamkę. Otworzyłam drzwi niemal wpadając na zaskoczoną Konan. Rzuciłam
jej tylko pobieżne spojrzenie i bez słowa wyminęłam. Szybkim krokiem zaczęłam
iść przed siebie.
Odetchnęłam ciężko. Kolejny
koszmar skłonił mnie do ucieczki na zewnątrz. To tutaj czułam, że żyję. Cieszył
mnie widok naprzeciwko i pozwalał zapomnieć. Działał kojąco, ale równie dobrze
pozwalał mi zebrać myśli.
Sytuacja na korytarzu
uświadomiła mi parę rzeczy. Przede wszystkim, że nic nie jest takie, jak się
nam wydaje. Tamta dwójka wzbudziła mój niepokój, jak każdy, jednak ten
specyficzny rodzaj ostrzeżenia cały czas wisiał w powietrzu. Nie zamierzałam,
już nigdy więcej, dobrowolnie mieć z nimi coś wspólnego. Nie, żeby teraz było
to za moją zgodą. To sprowadzało się do zachowania Hidana. Wcześniej tego nie
pokazywał, ale w sytuacji zagrożenia, zawsze moje bezpieczeństwo było pierwsze.
Byłam ślepa na niektóre rzeczy. Choćby na to, że zaopiekował się mną po
napaści. Czekał, aż się wybudzę, pilnował, czy wszystko ze mną dobrze. Na
wyścigu zajął się tamtym kolesiem i bez zawahania dał mu w mordę. Bez słowa, żadnej
prośby, sam z siebie, chcąc mnie obronić.
Dzisiejszy ranek tym razem
wyraźnie pokazał mi jego drugą stronę. A
może trzecią?, pomyślałam kwaśno na wspomnienie jego humorków. Był
opanowany, zachowując pozory swojej zwyczajowej nonszalancji w kontaktach z
innymi. Pilnował mnie, bym nie powiedziała o słowo za dużo. Podejrzewałam, że i
tak za bardzo zapadłam w pamięć tamtym dwóm. Niepokoiło mnie to.
Mimo to, co raz bardziej
zastanawiała mnie historia Hidana. Co się takiego wydarzyło, że zachowuje się
jak chory zboczeniec? Jednak z ludzkimi odruchami? Na początku widziałam w nim jedynie
górę mięśni, szukających panienki do zabawy. Był Hidan, było i nienormalne
zachowanie. Tylko… Dlaczego?
Następnej nocy miałam wyścig i
nie mogłam jechać na niego sama. Mogłam się założyć, że Nagato mi na to nie
pozwoli. Na samo wspomnienie o nim, skrzywiłam się. Nie wierzyłam sobie samej,
ale dobrowolnie zamierzałam zaczepić Hidana, by pojechał ze mną. Ino nie było,
Kisame ma coś do roboty, Naruto był uziemiony, a wszelkie moje możliwości
malały. Nie chciałam brać Temari. Może i zmieniła do mnie stosunek, to jednak
nie podejrzewałam ją o koleżeńskie wypady.
Jeszcze Nagato… Resztki złości
tliły się wewnątrz mnie. Wiedziałam, że kierowała nim troska. Chciał dla mnie
jak najlepiej, dlatego mówił, co mówił i robił swoje. Musiał zrozumieć, że nie
byłam już dzieckiem. Jeśli bał się o moją cnotę, to spóźnił się o parę
lat. Nie byłam niewinnym kwiatkiem do ochrony. Nie zamierzałam ufać komuś, kto
na to nie zasłużył. Nie dam jednak sobą kierować, nie ważne kto by to miał być.
Bez słowa czekałam w garażu na
Hidana, oparta o czerwone Ferrari. Widziałam zaskoczone miny chłopaków, gdy
wyjeżdżałam nim z warsztatu. W końcu Temari nie pokazywała go nikomu. Pozwolenie
by prowadzić, graniczyło z cudem. Przejechałam powolnym ruchem ręką po
karoserii. Delikatnie pieściłam ją palcem, w jednym punkcie.
„Patrzyłam na kluczyki wyciągnięte w moim kierunku. Nie rozumiałam.
— Jest teraz twoje. — Słowa Temari obudziły mnie z letargu.
— Chyba żartujesz — wykrztusiłam nie wierząc, że ona naprawdę mówi na
serio i chce mi oddać tak cenny skarb. Czerwone Ferrari, na którym siedziałyśmy,
było zbyt ważne.
Jej twardy wzrok i grymas na ustach uświadomił mi, że traci powoli do
mnie cierpliwość. Ponowiła ponaglający ruch ręką.
— Biorę je tylko na przechowanie. — Ostateczne skapitulowałam, widząc,
że nie wygram w tej sprawie.
— Nie pierdol, tylko bierz.”
Jej gest mnie zszokował. Nie
mogłam przyjąć tego prezentu. Ferrari znaczyło zbyt wiele dla niej. Nosił za
duże brzemię historii.
Zadumana, nawet nie zauważyłam,
gdy Hidan stanął obok i nachylił.
— Co cię tak zajmuje, Słońce?
Drgnęłam zaskoczona i odwróciłam
głowę w jego kierunku. Widząc, jak blisko się znajduje, odsunęłam się o krok. Zalotny
uśmiech zagościł na jego ustach. Przewróciłam na to oczami, zupełnie nie poruszona.
— Jedziemy? — Zignorowałam, jego
pytanie. On na to jedynie zmrużył oczy, ale dobry humor go nie opuszczał. Wzruszył
ramionami i przechodząc obok, otworzył mi drzwi.
— Oczywiście, skarbie. Z wielką
chęcią się tobą zajmę. — Wyczułam cień satysfakcji w jego słowach. Na pewno
przez to, że sama do niego przyszłam. Parsknęłam i w paru ruchach siedziałam
już w samochodzie. Oparłam ramiona na kierownicy. Długo nie musiałam czekać,
gdy ten obszedł Ferrari i był tuż obok.
— Już zaczynam żałować tej
decyzji — mruknęłam pod nosem. Ten w odpowiedzi zaniósł się głośnym śmiechem.
Och, nawet nie masz pojęcia jak się stęskniłam! Mam nadzieję, że już nas nie opuścisz, bo uwierz mi, bez twojej historii dziwnie mi się żyje. :) Przed snem Twoje rozdziały są jak Marzenie.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny, że nawet żadne błędy nie rzucały mi się w oczy.
Także odpoczywaj, pisz, ale nas nie zostawiaj, bo bez Ciebie smutno!
Dużo weny życzę i ślę przytulaski. ;*
Postaram się nadrabiać, jak tylko mogę! W planach mam napisać więcej rozdziałów. Termin publikacji też nie miałby znaczenia. Nawet dałabym jeden za drugim. ;)
UsuńNawet nie wiesz, jak mnie sama irytują te przerwy! Ale co staram się usiąść do tej historii, to mam blokadę. Yhm.
Ale! Mam napisany rozdział następny w jakieś części. Będzie, to na pewno. ;)
Cieszę się, że ten się podobał!
Dziękuję i również tulę! <3
No w końcu! :D Co się naczekałam, to moje :D
OdpowiedzUsuńAle warto było czekać <3
Pochłonęłam rozdział jak woda gąbkę, a popijając winem, czytało się tylko jeszcze przyjemniej <3 Sakura wymiata, szkoda mi się zrobiło Temari, a Hidan zaintrygował ;)
Kochana, nie muszę mówić, że już wypatruję następnego rozdziału? :)
Pozdrawiam cieplutko!! <3
W końcu, w końcu. :D Teraz będzie następny. :3
UsuńNoo! akcja się będzie teraz o wiele bardziej rozkręcać. Jak wiemy nieco więcej o bohaterach, to i będzie, co raz więcej innych nowości. ;)
Dzięki za komentarz i pozdrawiam również! <3
No jestem i ja. W końcu. :D Trochę ogarniam blogosferę, ale widzę, że wiele blogów zostało usuniętych, albo nic się na nich nie pojawia, więc dobrze, że ty jeszcze nie odpuściłaś. :D Rozdział jak zwykle cholernie długi i ciekawy jednocześnie. W końcu wyjaśniła się sytuacja Temari - nie powiem, przykrą ma przeszłość. Ale mam wrażenie, że teraz z Sakurą złapała nić porozumienia. :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział - zakładam, że do końca roku się nie wyrobisz? :P
P.S Jakby co nie mam już gg, złapać mnie możesz na blogu bądź FB ;)
Taak, niestety też to zauważyłam. No ale, może z czasem odżyje wszystko. A ja nie odpuszczę na pewno, nie ważne jaka przerwa. XD
UsuńCieszę się, że idzie zauważyć to ciche złożenie broni między nimi. Byłam tego ciekawa i dzięki, za rozwianie wątpliwości. :)
No niestety zgadłaś - nie wyrobiłam się. ^^"
ps. Oki! Będę pamiętała! ;)
Trafiłam niedawno na twoją twórczość i powiem ci całkowicie krytycznie, że się zakochałam. Naprawdę! Dla mnie jako osoby całkowicie pozbawionej kreatywności to coś niesamowitego.
OdpowiedzUsuńCzęsto jest tak, że jeśli zapałamy sympatią do jakiejś postaci to łakniemy jej jak najwięcej, a w momencie kiedy przestaje się pojawiać to całkowicie traci się ochotę na czytanie dalej. Przynajmniej ja tak mam :p W każdym razie tutaj, nawet to mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Jest to całkiem ciekawy zwrot fabularny. Mówię oczywiście o Itachim, chociaż mogłabyś już go wprowadzić z powrotem. Zaczynam tęsknić! :D Poznaliśmy już poniekąd wstępne wątki innych kluczowych postaci, a tu dalej cisza. Jestem bardzo ciekawa jak rozwiniesz daną kwestię. Ogólnie umieram z ciekawości, co do całego opowiadania. Mam nadzieję, że będzie bardzo, bardzo dłuuugie. Myślę, że już wystarczy tej miłości, czas na pretensje ...
Stanowczo za rzadko dodawane są rozdziały! To jedyna wada twojego opowiadania ;) Mówię przynajmniej o ostatnim czasie. Zdaję sobie sprawę, że są ważniejsze rzeczy w życiu, ale no zlituj się kobieto. Co ja mam teraz czytać? I jestem pewna, że nie tylko ja tak myślę. Nawet jakbyś i codziennie dodawała rozdział to i tak bym chciała więcej. Jednak byłoby niezwykle milutko jakby choć raz w miesiącu dodała coś nowego. Wiem, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. W końcu jakoś jest ważniejsza niż ilość i na pewno masz ważniejsze rzeczy na głowie.
Aczkolwiek dalej czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! :D
Oh, rany! Dziękuję za wszystkie Twoje słowa, a serduszko rośnie. :3
UsuńFakt, Itachiego bardzo, ale to bardzo długo nie było. I jest to zabieg zamierzony, bo muszę dać naszej Sakurze czas. ;) Sama osobiście też nienawidzę, jak główni bohaterowie znikają i trzeba czekać. Ale obiecuję! Jest to uwarunkowane!
I tak! Będzie baaaardzo dużo rozdziałów. Na pewno minimum 75, a jak to dalej wyjdzie... Znając mnie przekroczymy tę liczbę.
Tylko tak, muszę zacząć pisać... Bo w życiu nie skończę. I przepraszam, że każę tak długo czekać. Mam blokadę. Sought jest dla mnie najważniejsze, o tym każdy musi wiedzieć. I na pewno skończę tę historię! (Baa... Mam ją już całą rozplanowaną. Początek, rozwinięcie, koniec.)
Wezmę do siebie Twoje ostatnie słowa. Potrzebowałam takich. Idę pisać dalej, by móc dać wam jak najszybciej rozdział!
Cieszę się, że udało Ci się zawędrować tutaj do mnie. <3 Mam nadzieje, że będziesz dla mnie wyrozumiała i wrócisz tu, nie raz! <3
Pozdrawiam! :)
O rany, dziękuję! <3
OdpowiedzUsuń